poniedziałek, 18 listopada 2013

Jason Day stracił ośmioro członków rodziny

Jason Day, jeden z najlepszych golfistów na świecie, stracił ośmioro członków swojej rodziny. Krewni australijskiego zawodnika znaleźli się wśród ofiar tajfunu Haiyan, który w listopadzie nawiedził Filipiny. 

26-letni golfista, którego matka wyemigrowała z Filipin do Australii trzydzieści lat temu, o śmierci bliskich dowiedział się od swojej siostry. 

- Jestem głęboko zasmucony. Potwierdzam, że członkowie mojej rodziny są wśród ofiar tajfunu. Jesteśmy zdruzgotani, współczujemy wszystkim dotkniętym tą okropną tragedią - powiedział Day, który stracił m.in. babcię. 

- Rozumiem zainteresowanie mediów tą sprawą i mam nadzieję, że każdy przekaz może powiększyć świadomość ludzi i przyczynić się do niesienia pomocy ludziom na Filipinach. Mam przy tym nadzieję, że prywatność mojej rodziny zostanie uszanowana. Póki co nie będę więcej publicznie się wypowiadał. Proszę o modlitwę za wszystkich, którzy ucierpieli - dodał Australijczyk. 

Jason Day w swojej karierze wygrał do tej pory jeden turniej z najbardziej prestiżowego cyklu PGA. W światowym rankingu najwyżej był na siódmym miejscu. Obecnie zajmuje dwudziestą pozycję. 

Tajfun Haiyan, którego prędkość sięgała nawet 275 kilometrów na godzinę, 8 listopada przeszedł przez środkową część Filipin, powodując katastrofalne zniszczenia. Wysokość fal morskich osiągała 15 metrów. Śmierć w wyniku klęski żywiołowej poniosło co najmniej 10 tysięcy osób. 


wp.pl

piątek, 15 listopada 2013

Nawałka nie zdjął klątwy Janusza Wójcika

Adam Nawałka jest kolejnym selekcjonerem, który zaliczył nieudany debiut. Polscy piłkarze ulegli u siebie Słowacji 0:2. Od 1986 roku tylko dwóch z szesnastu trenerów kadry, w tym jeden tymczasowy, wygrało pierwszy mecz. Ostatnim był w 1997 roku Janusz Wójcik. 

Nieudane debiuty selekcjonerów łączą się ze złym okresem polskiego futbolu. Powszechnie datuje się koniec lat świetności na 1986 rok, czyli mundial w Meksyku, gdzie biało-czerwoni po raz ostatni wyszli z grupy podczas wielkiej imprezy. 

Po tych mistrzostwach trenerem kadry (w drodze konkursu) został Wojciech Łazarek. Prowadził drużynę narodową trzy lata, a premierowy występ przypadł na towarzyskie spotkanie z Koreą Północną w Bydgoszczy, zakończone remisem 2:2. 

W sierpniu 1989 roku na stanowisku selekcjonera zadebiutował Andrzej Strejlau. W ostatnim w historii spotkaniu ze Związkiem Radzieckim (kolejne biało-czerwoni grali już z reprezentacją Rosji), polscy piłkarze zremisowali w Lubinie 1:1. 

Gdy drużyna narodowa traciła szansę awansu do mistrzostw świata w 1994 roku, na zakończenie eliminacji powierzono ją Lesławowi Ćmikiewiczowi. Zadanie było niewdzięczne i od początku miało charakter tymczasowy. Były asystent Strejlaua przegrał w roli samodzielnego selekcjonera nie tylko pierwszy mecz (0:3 z Norwegią), ale również dwa pozostałe. 

Kolejnym trenerem kadry został Henryk Apostel, który w debiucie zremisował na wyjeździe w towarzyskim spotkaniu z Hiszpanią 1:1. Mimo niezłej postawy piłkarzy, nie udało się im wywalczyć awansu do mistrzostw Europy w 1996 roku. 

Znacznie gorszy start zaliczył Władysław Stachurski. Półroczną przygodę z reprezentacją rozpoczął od klęski 0:5 z Japonią podczas zimowego zgrupowania w Hongkongu. 

Porażkę 0:2 z Rosją w meczu towarzyskim zanotował w 1996 roku Antoni Piechniczek, choć w jego przypadku trudno nazwać to debiutem. Wrócił bowiem do roli selekcjonera po 10 latach. Ponieważ jednak nie zdołał wprowadzić reprezentacji do mundialu w 1998 roku, na zakończenie eliminacji powierzono drużynę Krzysztofowi Pawlakowi. 

To najbardziej nietypowy debiut, bo był jednocześnie ostatnim meczem ówczesnego asystenta Piechniczka w roli selekcjonera. Polska wygrała z Gruzją 4:1, a Pawlak przeszedł do historii jako szkoleniowiec ze stuprocentową skutecznością. 

Po nieudanych eliminacjach MŚ 1998 reprezentację przejął ulubiony wówczas szkoleniowiec kibiców i mediów Janusz Wójcik. Początek miał obiecujący - na stadionie Legii w Warszawie jego zespół pokonał Węgry 1:0. Nie zdołał jednak wprowadzić drużyny do Euro 2000, dlatego jego obowiązki przejął Jerzy Engel. 

On z kolei wywalczył awans do mistrzostw świata 2002, ale zanim do tego doszło, zadebiutował niezbyt fortunnie. W styczniu 2000 roku jego wybrańcy przegrali w Kartagenie z Hiszpanami 0:3. 

Ostatni mecz Engel wygrał (3:1 z USA podczas mundialu), jednak po powrocie z Korei Południowej został zastąpiony przez Zbigniewa Bońka. Obecny prezes PZPN rozpoczął od remisu 1:1 z Belgią w Szczecinie, ale - podobnie jak Władysław Stachurski - prowadził kadrę niespełna pół roku. 

Jego następca, a w przeszłości kolega z Widzewa Łódź i reprezentacji Polski, Paweł Janas w inauguracyjnym spotkaniu zremisował towarzysko w Splicie z Chorwacją 0:0. 

Po nieudanym występie w mistrzostwach świata w 2006 roku PZPN powierzył rolę opiekuna kadry Leo Beenhakkerowi. Holender w debiucie przegrał sparing z Danią 0:2. Został zdymisjonowany po porażce 0:3 ze Słowenią w eliminacjach MŚ 2010. 

Po Beenhakkerze kadrę na dwa mecze kwalifikacyjne objął Stefan Majewski. Debiutu nie miał łatwego - jego zespół spotkał się w Pradze w eliminacjach mistrzostw świata z Czechami i przegrał 0:2. 

Pod koniec października 2009 reprezentację przejął Franciszek Smuda. Na początek jego jedenastkę czekała konfrontacja z Rumunią. Polacy na piaszczystej wówczas murawie stadionu Legii w Warszawie przegrali 0:1. 

Swoją przygodę z kadrą Smuda zakończył również porażką 0:1, z Czechami na Euro 2012, po której rozstał się z PZPN. 

Przegrane rozpoczęły i zakończyły także pracę z reprezentacją jego następcy - Waldemara Fornalika. Debiut nastąpił w sierpniu 2012 roku w Tallinnie, gdzie biało-czerwoni po słabym występie ulegli Estonii 0:1.

Ostatni mecz Fornalika w roli selekcjonera odbył się ponad rok później na Wembley. Polscy pi
łkarze, którzy już wcześniej stracili szanse awansu do mistrzostw świata, ulegli Anglikom 0:2. 

Taki sam wynik zanotował w debiucie Adam Nawałka. Jego podopieczni ulegli we Wrocławiu Słowakom po licznych błędach przebudowanej defensywy. 

Łącznie od 1986 roku tylko dwóch selekcjonerów (w tym "jednorazowy" Krzysztof Pawlak) cieszyło się w debiucie z wygranej. Aż dziewięciu doznało porażek, a pięciu zremisowało. 

Debiuty selekcjonerów reprezentacji Polski od 1986 roku: 

Wojciech Łazarek     Polska - Korea Północna 2:2 (Bydgoszcz, 07.10.1986)
Andrzej Strejlau     Polska - ZSRR 1:1 (Lubin, 23.08.1989)
Lesław Ćmikiewicz    Polska - Norwegia 0:3 (Poznań, 13.10.1993)
Henryk Apostel       Hiszpania - Polska 1:1 (Santa Cruz de Tenerife, 09.02.1994)
Władysław Stachurski Polska - Japonia 0:5 (Hongkong, 19.02.1996)
Antoni Piechniczek   Rosja - Polska 2:0 (Moskwa, 02.06.1996)
Krzysztof Pawlak     Polska - Gruzja 4:1 (Katowice, 14.06.1997)
Janusz Wójcik        Polska - Węgry 1:0 (Warszawa, 06.09.1997)
Jerzy Engel          Hiszpania - Polska 3:0 (Kartagena, 26.01.2000)
Zbigniew Boniek      Polska - Belgia 1:1 (Szczecin, 21.08.2002)
Paweł Janas          Chorwacja - Polska 0:0 (Split, 12.02.2003)
Leo Beenhakker       Dania - Polska 2:0 (Odense, 16.08.2006)
Stefan Majewski      Czechy - Polska 2:0 (Praga, 10.10.2009)
Franciszek Smuda     Polska - Rumunia 0:1 (Warszawa, 14.11.2009)
Waldemar Fornalik    Estonia - Polska 1:0 (Tallinn, 15.08.2012)
Adam Nawałka         Polska - Słowacja 0:2 (Wrocław, 15.11.2013)

wp.pl

Polacy przegrali ze Słowacją w debiucie Nawałki

Polacy przegrali ze Słowacją w debiucie Nawałki

Z pewnością nie tak Adam Nawałka wyobrażał sobie debiut w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Jego zespół w fatalnym stylu przegrał we Wrocławiu ze Słowacją 0:2.

W grze biało-czerwonych brakowało płynności akcji, zrozumienia i polotu. Nie brakowało natomiast fatalnych błędów w obronie i tylko Arturowi Borucowi można zawdzięczać wynik 0:2. Fatalna gra wpłynęła również na zachowanie kibiców, którzy gwizdali i wznosili szydercze okrzyki pod adresem naszych piłkarzy. wp.pl

Polska mogłaby być mistrzem świata?

Gdyby w stu procentach zawierzyć najnowszym rewelacjom i wyciągnąć z nich konsekwencje, reprezentacja Polski byłaby piłkarskim mistrzem świata! Holandia i Niemcy - finaliści mundialu z 1974 roku, według najświeższych doniesień mieli grać na dopingu.


Oskarżenie na Niemców padło w sierpniu tego roku, gdy okazało się, że nie tylko w NRD, ale i po drugiej stronie "żelaznej kurtyny" przyjmowano niedozwolone środki wspomagające. Teraz na cenzurowanym znaleźli się Holendrzy, po głośnej publikacji książki Guido Derksena "Zagadki futbolu. Rozwiązane", który postanowił przyglądnąć się wydarzeniom sprzed lat. Autor dowiedział się, że jego rodacy też stosowali doping i to w tym samym okresie, co ich finałowi rywale.


Przetaczanie krwi i nie tylko?
Reprezentacja Polski prowadzona przez Kazimierza Górskiego zdobyła na mundialu w RFN trzecie miejsce. W 
decydującym o wejściu do finału meczu nie sprostała gospodarzom i musiała zadowolić się spotkaniem o trzecie 
miejsce z Brazylią.
Do walki o złoto stanęli Niemcy i grająca "futbol totalny" Holandia. Dziś już wiemy, że w składach każdej z tych drużyn 
mogli znajdować się zawodnicy przyjmujący środki dopingujące. O Niemcach zrobiło się głośno kilka miesięcy temu, 
kiedy wyszło na jaw, że mogli coś przyjmować na mundialach w 1954, 1958 i właśnie 1974 roku. Na tym ostatnim mieli 
sobie wstrzykiwać niedozwolony środek.
Być może jednak w przypadku niektórych graczy chodziło "jedynie" o przetaczanie krwi. O czymś takim mówił 
Franz Beckenbauer, jeszcze będąc czynnym piłkarzem. - Mam taką specjalną metodę: zastrzyk z własnej krwi. 
Kilka razy w miesiącu mój przyjaciel Manfred Köhnlechner pobiera krew z mojej ręki i ponownie mi ją wstrzykuje. 
Powoduje to wzrost ilości białych i czerwonych krwinek - twierdził słynny "Cesarz", nie wiadomo jednak czy to pomogło 
jego drużynie zdobyć mistrzostwo świata, czy może coś innego.
Gdyby futbol był kolarstwem...
- W finale z RFN nie zauważyłem niczego dziwnego. Niemcy nie byli fizycznie lepiej przygotowani od nas, poza tym, 
że zawsze wydawali się więksi i silniejsi. Ale to chyba tylko dlatego, że pili więcej piwa - wypalił Johan Cruyff, 
najsłynniejszy holenderski piłkarz w historii. Legendarny gwiazdor ekipy Oranje i Barcelony nie przypuszczał wtedy, że 
jeszcze w tym samym roku afera dotknie jego i jego kolegów z boiska. Z książki Derksena można się dowiedzieć, że o 
wszystkim wiedział lekarz holenderskiej reprezentacji, Fritz Kessel, mimo że sam miał dopingu nie podawać.
W publikacji nie padają żadne nazwiska konkretnych piłkarzy w kontekście mistrzostw świata, ale warto zwrócić uwagę 
na to, że jeszcze przed jej wydaniem, do stosowania dopingu w nieco innym momencie przyznał się holenderski 
uczestnik mundialu - Johnny Rep. Zawodnik zagrał we wszystkich meczach kadry w pełnym wymiarze czasowym, także w 
spotkaniu finałowym. - Brałem amfetaminę przed meczami w europejskich pucharach. Nie było to nic dziwnego. W 
momencie, gdy grałem w Ajaksie, w Pucharze Interkontynentalnym, południowcy byli aż sztywni od "amfy" - wyznał Rep.
Gdyby piłka nożna była kolarstwem albo innym sportem indywidualnym, pewnie wszczęto by szczegółowe 
dochodzenie. Wykazanie, że większa ilość zawodników była pod wpływem środków dopingujących, mogłoby skutkować 
zmianą kolejności na "medalowym pudle". Za ukarane odebraniem tytułów Niemcy i Holandię, na pierwsze miejsce 
mogłaby wskoczyć Polska i cieszyć się przyznanym po latach mistrzostwem świata, podobnie jak młociarz Szymon 
Ziółkowski, któremu dopiero w 2013 roku przyznano złoty medal za światowy czempionat z Helsinek... 2005.
Amfetamina w herbacie albo... w zupie
Futbol jednak rządzi się innymi prawami. Skądinąd wiadomo, że próbki z kontroli antydopingowych nie są 
przechowywane przez tyle lat. Pozostają zatem tylko relacje naocznych świadków, których bardzo dokładnie 
przepytał Derksen.
Doping w Holandii nie miał takiego charakteru jak w NRD, gdzie można było mówić o zorganizowanym systemie jego 
stosowania. Był jednak w powszechnym użyciu w najlepszych klubach piłkarskich lat 70., takich jak Ajax Amsterdam, 
Feyenoord Rotterdam czy Twente Enschede. Zwłaszcza ostatnia drużyna słynęła z niesamowitej wydolności swoich 
piłkarzy. Zapewniał im ją doktor Dick Oosthoek, wcześniej pracujący z kolarzami i bokserami, którym podawał EPO. 
W piłce rozwiązanie znajdował inny środek - amfetamina.
- Piłkarze nie prosili o to, ale w praktyce co tydzień otrzymywali środki dopingujące - pisze Derksen. - Gracze często 
nie byli świadomi, że właśnie przyjęli substancje wspomagające. Czasami były one w herbacie, a czasem w zupie.
Jeden z lekarzy tabletki amfetaminy miał rozpuszczać w herbacie, którą później podawał zawodnikom. O ciekawym 
incydencie wspomina Arie Haan, wielokrotny reprezentant Holandii (także z mundialu w 1974 roku). Przed meczem 
Anderlechtu, w którym grał, z Barceloną, część zawodników przyjęła tzw. stymulant. Kiedy poproszono ich na 
kontrolę antydopingową po spotkaniu, ryzyko wpadki było duże, ale to gracze Barcy pierwsi odmówili się jej poddaniu. 
Pozwoliło to w ten sam sposób postąpić piłkarzom belgijskiego klubu.
O dopingu w Ajaksie obszernie się wypowiada masażysta tego klubu, Salo Muller, który widział przy pracy klubowego 
doktora Johna Rolinka. Amfetaminę przepisywał zawodnikom jak witaminy. Brali ją między innymi wspominany już Rep, 
Haan czy Piet Schrijvers i to przed najważniejszymi meczami.
- Prawdopodobnie Feyenoord i Ajax grały swoje mecze w Pucharze Interkontynentalnym przeciwko Estudiantes 
Argentyny (1970) i Independiente (1972) pod wpływem środków dopingujących - można przeczytać na łamach książki. 
Po pigułki do doktora miał przychodzić sam Johan Neeskens.
Są ofiary śmiertelne
Doping nie był obecny jednak tylko w dawnych czasach. W 2001 roku na przyjmowaniu nandrolonu złapano 
Franka de Boera. Podobne problemy mieli Edgar Davids, Jaapa Stam, a nawet Pep Guardiola dziś trener Bayernu 
Monachium.
W książce nie pojawiają się nazwiska ofiar dopingowych eksperymentów, ale część z nich zapłaciła za 
"dodatkowe wspomaganie" życiem. Atak serca był przyczyną śmierci dwóch byłych piłkarzy rewelacyjnego 
wydolnościowo Twente - Epiego Drosta i Rene Nottena w 1995 roku. W podobnych okolicznościach zmarł 
jugosłowiański kapitan Ajaksu z lat 70. Velibor Vasović i Nico Rijnders z tego samego klubu, który dożył ledwie 28 lat.
Zawały przeżyli Rep, który w wieku 40 lat niemal umarł na boisku podczas meczu pożegnalnego Eusebio oraz Johan 
Cruyff. Przypadku ostatniego z wymienionych nikt jednak nie łączy z dopingiem, a ze skłonnością do nałogowego 
palenia papierosów.
W piłce zapowiada się na wielkie dopingowe sprzątanie. Po niemieckiej jego odsłonie, na wierzch wypłynęły 
holenderskie brudy. i trudno zgadnąć, kto będzie następny. Pewnie kolejne rewelacje zbyt wielu piłkarskich 
pomników nie zburzą, ale mogą delikatnie je nadkruszyć.

Hat-trick Milika, Polska rozgromiła Maltę

Reprezentacja Polski U-21 rozbiła Maltę 5:1 w meczu grupy 7. eliminacji młodzieżowych mistrzostw Europy. Hat-trickiem popisał się Arkadiusz Milik. Polacy objęli prowadzenie w tabeli.


Podopieczni Marcina Dorny przystępowali do spotkania z "czerwoną latarnią" grupy 7. jako trzecia drużyna w tabeli. Na drugie miejsce awansowali bowiem Grecy, którzy we wcześniej rozegranym meczu pokonali Szwecję 5:1. 

Polacy objęli prowadzenie w 28. minucie meczu. Ciniego pokonał Arkadiusz Milik. Osiem minut później mogło być 2:0, ale piłka po strzale Zielińskiego trafiła w słupek. 

Do przerwy Polacy prowadzili jednak dwoma bramkami, kolejnego gola zdobył Milik, który tym razem popisał się pięknym strzałem głową. 

W 55. minucie wynik meczu podwyższył Michał Chrapek. Pięć minut później ładną solową akcję przeprowadził Bartłomiej Pawłowski i Polacy prowadzili 4:0. Na tym strzelanie się nie zakończyło - w 66. minucie hat-tricka skompletował Arkadiusz Milik. Dla napastnika Augsburga był to jednocześnie szósty gol w tych eliminacjach. 

Trzy minuty później Milik opuścił boisko, w jego miejsce na placu gry pojawił się Piotr Parzyszek. W doliczonym czasie gry honorową bramkę dla gospodarzy zdobył strzałem z rzutu karnego 

Po sześciu rozegranych meczach Polska ma na koncie 12 punktów. Malta pozostaje bez zdobyczy punktowej. Biało-czerwoni są liderem, mają 2 punkty przewagi nad Turcją (która rozegrała jeden mecz mniej) i 3 punkty nad Grecją (która ma dwa mecze rozegrane mniej). 

Na zakończenie eliminacji Polacy zagrają dwumecz z Grecją. 


wp.pl

Vettel: Robert to świetny kierowca

- Robert to świetny kierowca. Śledzę jego poczynania w rajdach samochodowych, gdzie radzi sobie bardzo dobrze - mówi o Robercie Kubicy jego były kolega z teamu BMW Sabuer, czterokrotny mistrz świata Formuły 1 Sebastian Vettel. 

Vettel z Robertem Kubicą znają się dobrze z czasów, kiedy Polak był kierowcą teamu BMW Sauber w Formule 1. Po pamiętnym wypadku naszego rodaka podczas Grand Prix Kanady w 2007 roku to właśnie niespełna 20-letni wtedy Niemiec zastąpił go podczas kolejnych zawodów w USA. 

Dziś Vettel jest czterokrotnym mistrzem świata z rzędu F1, a Robert Kubica startuje w rajdach samochodowych. Kierowca Red Bull Racing wyznał, że śledzi karierę polskiego zawodnika i cieszy się z jego sukcesów. 

- To był, i jest nadal, świetny kierowca. Niestety, jego kariera w F1 zakończyła się po wypadku w 2011 roku, kiedy bardzo mocno uszkodził swoją rękę - mówi Vettel. My, podobnie jak Robert Kubica, mamy nadzieję że kariera Polaka w najsłynniejszej serii wyścigowej nie dobiegła jeszcze końca. 

- Życzę mu jednak wszystkiego najlepszego. Dobrze widzieć go nadal z taką samą pasją jak wtedy, gdy był młodym chłopakiem i spotkaliśmy się pierwszy raz - zaznacza czterokrotny mistrz F1. 

Niemiec przyznał, że śledzi poczynania Kubicy w rajdach samochodowych. - Spisywał się naprawdę bardzo dobrze w WRC 2. W ten weekend rywalizować będzie z "dużymi chłopcami" w Rajdzie Wielkiej Brytanii i czekam z niecierpliwością na jego wyniki - dodał mistrz świata F1. 

- Mamy wiele wspólnych wspomnień. Nie tylko z czasów, kiedy musiałem go zastąpić w Grand Prix Stanów Zjednoczonych na torze w Indianapolis. Już wcześniej ścigaliśmy się ze sobą na gokartach. Fajnie jest czasem do tego wrócić - zakończył. 

Po pierwszym dniu Rajdu Wielkiej Brytanii Robert Kubica zajmuje 7. miejsce. Dla polskiego kierowcy to w pierwszy w jego karierze start w samochodzie klasy WRC.


wp.pl

środa, 13 listopada 2013

"Kuba": w głowach Polaków to się nie mieści

Nowy selekcjoner kadry Polski Adam Nawałka postanowił, że w prowadzonej przez niego reprezentacji kapitanem będzie ten zawodnik, który ma w dorobku najwięcej występów w zespole narodowym. W praktyce oznacza to, że opaskę zachowa Jakub Błaszczykowski. - Decyzja należała do trenera i należy ją uszanować - mówi "Kuba". 


Po tym, jak Nawałka został nowym szkoleniowcem kadry, jednym z gorętszych tematów był właśnie wybór kapitana. Selekcjoner rewolucji nie zrobił i choć wprowadził zasadę największej liczby meczów w biało-czerwonych barwach, to zawodnika wyprowadzającego zespół na boisko tak naprawdę nie zmienił. 

W obecnej sytuacji kapitanem jest Błaszczykowski, jego zastępcą Robert Lewandowski, a trzeci w kolejce do opaski jest Artur Boruc. 

- Decyzja należała do trenera i trzeba ją uszanować. Wiadomo, że zawsze może pojawić się ktoś z większą liczbą występów niż ja, ale nie mam z tym problemów - skomentował w rozmowie z "Rzeczpospolitą" 28-letni skrzydłowy, który w narodowych barwach zagrał 66 razy i tak naprawdę szanse na to, by stracił opaskę są znikome. 

Z kolei w wywiadzie dla "Super Expressu" pomocnik Borussii Dortmund przytoczył sytuację ze swojego klubu, w którym kapitanem numer 1 jest zawodnik często zasiadający na ławce rezerwowych - Sebastian Kehl. - W głowach Polaków to się nie mieści, ale tam tak jest - powiedział "Kuba". 

Jakub Błaszczykowski rolę kapitana reprezentacji Polski zaczął pełnić już za kadencji Franciszka Smudy - w 2010 roku przejął opaskę od Marcina Żewłakowa. 


wp.pl

wtorek, 12 listopada 2013

Justyna Kowalczyk wzięła środek, za który została zdyskwalifikowana na 2 lata!


Był 15 czerwca 2005 roku. Młodziutka, bo 22-letnia zaledwie biegaczka narciarska Justyna Kowalczyk, która polskim kibicom dopiero co dała się poznać po zajęciu 4. miejsca w biegu na 30 kilometrów stylem klasycznym podczas mistrzostw świata w Oberstdorfie, została zawieszona za używanie niedozwolonych substancji. Opinia publiczna potraktowała ją wówczas jak Kornelię Marek (obecnie Kubińską) w 2010 roku. 

Dopingowiczka to dopingowiczka, po co drążyć temat? Nikt wówczas nie spodziewał się, że dziewczyna, za którą bez większej analizy faktów się wstydzono, po kilku latach będzie legendą polskiego sportu na miarę Ireny Szewińskiej. Fakt pozostaje jednak nagi, Justyna Kowalczyk otrzymała wówczas 2 lata zawieszenia za używanie deksametazonu, Karę po apelacji skrócono do pół roku. 

Deksametazon to środek sterydowy, przeciwzapalny i zwiększający odporność organizmu. Kowalczyk przyjęła go w ramach rehabilitacji uszkodzonego ścięgna Achillesa. Niestety FIS (światowa federacja narciarska) takich metod nie uznawał i naszą najlepszą biegaczkę zawiesił. Obecnie mamy do czynienia z przeraźliwym chichotem historii. Kowalczyk znów ma problem - tym razem bolą ją przeciążone treningami piszczele, których zdjęcie opublikowała nawet na Facebooku. 

- Wszystkim zazdroszczącym wyjazdów, widoków, treningów, sukcesów... Z dedykacją. Nogi sportowca przed intensywnym treningiem - napisała na swojej oficjalnej stronie na tym portalu społecznościowym, publikując zdjęcie poklejonych plastrami nóg. Ironią losu jest fakt, że Polka leczona jest zastrzykami z... tak właśnie, deksametazonu. Pisze o tym na Facebooku dziennikarz "Przeglądu Sportowego", Sebastian Parfjanowicz. Sytuacja jest już jednak diametralnie inna niż osiem lat temu. 

Wówczas przyjęcie środka niedozwolonego wynikało przede wszystkim z braku wiedzy, rozeznania i profesjonalizmu ekipy Justyny Kowalczyk, która dopiero raczkowała jako w pełni profesjonalna sportsmenka. Teraz sytuacja wygląda zgoła inaczej - narciarka z Kasiny Wielkiej i jej obóz, to poważna siła w światowym narciarstwie i na taki błąd już nikt sobie nie pozwoli. 

Deksametazon jest bowiem środkiem legalnym, rok po zakończeniu zawieszenia Justyny Kowalczyk środek został wpisany na listę dozwolonych. Justynie życzymy udanej terapii i jak najzdrowszych nóg w sezonie olimpijskim, bo to od nich wszystko będzie zależało. A deksametazon, tak jak kiedyś zaszkodził, tak tym razem może pomóc. Oby tak się stało.,

babol.pl

poniedziałek, 11 listopada 2013

Artur Sobiech opuścił zgrupowanie

Artur Sobiech z powodu kontuzji opuścił zgrupowanie reprezentacji Polski - poinformował Polski Związek Piłki Nożnej na oficjalnym koncie w portalu społecznościowym Twitter. 


Nie wiadomo jeszcze, kto zastąpi kontuzjowanego napastnika Hannover 96. Sztab selekcjonera Adama Nawałki nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie. Sobiech zjawił się co prawda na zbiórce w Grodzisku Wielkopolskim, ale po kilku godzinach wrócił do Niemiec. 

- Artur ma kłopoty ze ścięgnem Achillesa. To nie jest nowa rzecz, ale eliminuje go na pięć-sześć dni. Nie było więc sensu, by zostawał z nami i w porozumieniu z jego klubem piłkarz wrócił do Hannoveru, gdzie będzie się rehabilitował - powiedział PAP rzecznik PZPN Jakub Kwiatkowski. 

Sobiech nie jest jedynym piłkarzem, który "wypadł" ze zgrupowania. W towarzyskich meczach ze Słowacją i Irlandią nie zagra także Mateusz Klich, który złamał palec u nogi podczas meczu ligowego. Za niego powołany został pomocnik Krzysztof Mączyński z Górnika Zabrze. 

Przed reprezentacją Polski dwa mecze towarzyskie - ze Słowacją (15 listopada we Wrocławiu) i Irlandią (19 listopada w Poznaniu). 


wp.pl

niedziela, 10 listopada 2013

Mike Tyson: Znokautowałbym braci Kliczko w 1. rundzie.

Najmłodszy w historii mistrz świata wagi ciężkiej Mike Tyson przekonuje, iż w latach swej dominacji nie miałby żadnego problemu ze znokautowaniem obu braci Kliczko.
- Gdy byłem w swej życiowej formie, to ani jeden, ani drugi nie miałby ze mną żadnych szans. Wykończyłbym ich już w pierwszej rundzie - przekonuje "Żelazny Mike".






















Amerykanin w wywiadzie dla niemieckiego dziennika "Bild" nawiązał również do propozycji Andrieja Rjabińskiego, który wyszedł z inicjatywą zorganizowania kolejnego starcia między Tysonem a Evanderem Holyfieldem.
- Nikt nie zaproponował mi jeszcze takich pieniędzy za walkę, by było warto choćby zastanawiać się nad powrotem na ring. Czasem znajdują się jacyś inwestorzy, którzy oferują poważne sumy, wciąż jednak zbyt małe. Obecnie wychodzę na prostą i jestem z tego szczęśliwy. Trudno będzie mnie przekonać, bym znów zawalczył – podsumował Tyson.
ringpolska.pl

Komplet punktów dla Legii

Wciąż gra Legii Warszawa nie może się podobać. Pomimo bardzo słabego stylu stołeczny zespół zdołał zainkasować komplet punktów w meczu z odwiecznym rywalem, czyli Widzewem Łódź.
Piłkarze Legii przyjechali do Łodzi po kolejnej porażce w Lidze Europy. Stołeczna drużyna w czwartek przegrała u siebie z Trabzonsporem. Ostatnie miejsce w grupie, zero punktów oraz strzelonych goli - taki bilans w europejskich rozgrywkach z pewnością nie wpływa pozytywnie na morale w szatni.
Niestety mecz w Łodzi nie mógł się podobać. Spotkania tych dwóch drużyn nazywane są klasykami, ale w pierwszej połowie po zawodnikach nie widać było jakiejś specjalnej motywacji. Piłkarze schodzili do szatni przy bezbramkowym remisie.
Drugą połowę Widzew rozpoczął dosyć odważnie i widać było, że gospodarze wierzą w pokonanie mistrzów Polski. Jednak to Legia przeprowadziła akcję bramkową w 59. minucie. Wówczas na lewym skrzydle odnalazł się Tomasz Brzyski, który dobrze dośrodkował do Tomasza Jodłowca. Pomocnik gości dobrym uderzeniem głową otworzył wynik spotkania.
Okazało się, że ten jeden gol zapewnił Legii zwycięstwo. Podopieczni Jana Urbana zajmują pozycję lidera i mają trzy punkty przewagi nad drugim w tabeli Górnikiem.

                                                                                       gmar, PilkaNozna.pl

Śląsk stracił zwycięstwo w samej końcówce

Bardzo blisko trzeciego ligowego zwycięstwa byli piłkarze Śląska Wrocław. Podopieczni Stanislava Levy'ego stracili wygraną w końcówce meczu z Koroną Kielce.

W niedzielnym meczu Śląsk podejmował Koronę Kielce. Spotkanie ostatecznie zakończyło się remisem, chociaż wszystko wskazywało na to, że trzy punkty zostaną we Wrocławiu.
W 40. minucie Adam Kokoszka obejrzał drugą żółtą kartkę, co oznaczało, że gospodarze zakończą mecz w dziesiątkę. W dodatku arbiter podyktował rzut karny dla Korony. Do "jedenastki" podszedłPaweł Golański, który jednak nie wykorzystał tak doskonałej okazji.
Wydawało się, że w drugiej połowie grająca w przewadze Korona i tak zdoła strzelić zwycięskiego gola. Jednak wynik meczu otworzyli miejscowi. Arbiter podyktował rzut karny, który bardzo pewnie wykorzystał w 58. minucie Marco Paixao.
W końcówce meczu przewaga Korony była widoczna. Przyniosła ona efekt w 90. minucie, kiedy toKamil Sylwestrzak wyrównał ładnym uderzeniem.
gmar, PilkaNozna.pl
foto: Łukasz Skwiot

Angielscy giganci obserwują Furmana

Dominik Furman obserwowany przez największe kluby Premier League? Taką właśnie informację podają angielskie media, które łączą pomocnika warszawskiej Legii z Arsenalem i Chelsea.










Furman jest jednym z wielu piłkarzy obserwowanych przez Arsenal i Chelsea



Jak donosi "SportsDirect News" 21-letni Furman był oglądany w akcji przez wysłanników londyńskich klubów podczas czwartkowego meczu z Trabzonsporem w Lidze Europy. Niestety, pomocnik Legii, podobnie jak jego koledzy z drużyny rozegrał słabe zawody.

Furman miał zwrócić na siebie uwagę skautów Arsenalu i Chelsea podczas spotkań eliminacyjny do młodzieżowych mistrzostw Europy. Szczególnie dobrze 21-latek zaprezentował się w meczu ze Szwecją, w którym udało mu się strzelić gola.

                                                                                          GG, PilkaNożna.pl

sobota, 9 listopada 2013

Dreszczowiec w Poznaniu. Lech pokazał charakter w starciu z Ruchem

Ależ to było spotkanie! Lech Poznań po niesamowitym dreszczowcu pokonał przy Bułgarskiej Ruch Chorzów 4:2. Gospodarze pokazali w tym meczu prawdziwy charakter, ponieważ zdołali wrócić z dalekiej podróży i wyjść ze stanu 1:2.
Kibice w Poznaniu z niecierpliwością i niepokojem czekali na sobotnie spotkanie. "Kolejorz" w tygodniu przegrał bowiem w kompromitującym stylu z Miedzią Legnica w Pucharze Polski i nic dziwnego, że forma zespołu była przed starciem z Ruchem sporą zagadką. Jakby do tego wszystkiego dodać coraz czarniejsze chmury zbierające się nad głową Mariusza Rumaka, to przy Bułgarskiej naprawdę ciężko o optymizm.

Co więcej, lepiej w mecz weszli goście z Chorzowa. Już bowiem w 7. minucie w stuprocentowej sytuacji znalazł się obrońca "Niebieskich" Piotr Stawarczyk, który zamykał akcję swojego zespołu na prawym skrzydle i mając przed sobą pustą bramkę nie zdołał posłać piłki do siatki.

Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić i tak właśnie było w tym przypadku. Kilkadziesiąt sekund później po zmarnowanej okazji Stawarczyka gola dla Lecha zdobył Łukasz Teodorczyk. Napastnik gospodarzy wykorzystał dobre dośrodkowanie Kaspera Hamalainena i głową umieścił futbolówkę w bramce. Nie popisali się w tej sytuacji obrońcy Ruchu, którzy mogli wykazać większe zdecydowanie, gdy piłka dosłownie toczyła się do siatki.

"Niebiescy" odpowiedzieli jeszcze przed przerwą. W pole karne Lecha piłkę wrzucił Jakub Smektała, a kompletnie niepilnowany Grzegorz Kuświk pokonał Macieja Gostomskiego. Bramkarz gospodarzy był naprawdę blisko obronienia tego strzału, ale ostatecznie piłka wpadła do bramki. Kto zawinił w tej sytuacji najbardziej? Zdecydowanie Kebba Ceesay, który kompletnie stracił krycie.

Obrońca Lecha nie popisał się także w drugiej połowie, kiedy raz jeszcze nie upilnował we własnej "szesnastce" Kuświka, a ten po kolejnym dośrodkowaniu Smektały mocnym strzałem obok bliższego słupka pokonał Gostomskiego.

Wydawało się, że Lech może zostać z pustymi rękami, jednak w 78. minucie wyrównał rezerwowyRafał Murawski, który dobił piłkę do bramki po strzale Teodorczyka i świetnej interwencji Michała Buchalika. Raz jeszcze nie popisali się obrońcy, którzy powinni asekurować swojego bramkarza.

Koniec emocji? Nic z tego. Minęło kilka minut, a gospodarze już prowadzili. Hamalainen podał przed polem karnym do Gergo Lovrencsicsa, a Węgier dynamicznie wpadł w "szesnastkę" Ruchu i atomowym strzałem pod poprzeczkę dał swojej drużynie trzy punkty. W doliczonym czasie na 4:2 podwyższył Daylon Claasen, który wykończył szybki kontratak swojej drużyny strzałem do pustej bramki.

GG, PilkaNożna.pl